sobota, 6 lutego 2016

W końcu wyjrzało słońce...

... i bezczelnie, bez najmniejszych wyrzutów sumienia postanowiłam z tej okazji skorzystać...



To nic, że kosztem sobotnich porządków, nierozwieszonego prania, czy nieco późniejszego obiadu...
Mam przeogromny brak światła i ciepła słonecznego, już nawet wybierałam się do solarium, którego szczerze nie cierpię, ale potrzeba mi ciepła, dlatego skłonna byłam się poświęcić;)
Dość mam ciągłej szarugi za oknem, wiatru i opadów zimnego deszczu, brrrr....

Wybraliśmy się z Kacperkiem na przejażdżkę rowerową i było... przecudnie:)
Co prawda wiało tak okropnie, że ledwo udygałam tym moim rowerem, ale było warto:)
Trening zaliczony:)






A po powrocie, pozytywnie zmęczona, ale naładowana energią, szybciutko wzięłam się za lepienie pierogów, które wymyśliłam sobie na obiad:)
Dla chłopców (w drodze powrotnej zgarnęliśmy Kacpra przyjaciela Szymka) z serem na słodko:


A dla nas - po raz pierwszy, ale pewnie nie ostatni z farszem z zielonej soczewicy i suszonych grzybów, okraszonych cebulką:




I tak miło minęła nam sobota...
Pięknej, rodzinnej niedzieli:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz