niedziela, 8 marca 2015

Tulipany i "wyjątkowa" wizyta w galerii handlowej:)

Moje ukochane:)
Najbardziej lubię pełne lub papuzie...
Ale i w ubiegłym tygodniu na dwunastą rocznicę  ślubu i dzisiaj z okazji naszego święta Kochane Kobiety dostałam piękne, żółte tulipany:)

I tym sposobem mam w domku dwa przepiękne bukiety:)





Powyższe "rocznicowe"

I z Dnia Kobiet:)





Astromerię kupiłam sobie sama:)
To wspomnienie mojego dzieciństwa, wtedy te kwiatki były bardzo popularne.




A z racji tego, że dzisiejsze wykłady dla mojej grupy kończyły się WYJĄTKOWO o 11.45, i miałam (wyjątkowo ostatnio) prawie całą niedzielę dla "siebie" postanowiłam zabrać dzieciaki do kina na "Spangebob na suchym lądzie" - dzieciakom się podobało, ja się wyspałam;)
A później oczywiście obowiązkowa wizyta w McDonaldzie;)

Proszę mnie nie krytykować za fast - foody;)
Młodzi uświadomili mi, że ostatni raz w McDonaldzie byliśmy ponad rok temu (nie licząc lodów dwa tygodnie temu).

Niestety ani kino, ani wizyta w znanej "restauracji" nie podnieciła mnie ze względu na ... TŁUMY ludzi.

Nigdy nie mogę się nadziwić jak ludzie mogą weekendy spędzać w galeriach handlowych i to głównie na bezsensownym łażeniu po sklepach (nie kupowaniu) i przesiadywaniu w "restauracjach"...

Dla mnie wizyta w galerii handlowej w ogóle, jak również w weekend to "święto", zdarza mi się może z 5 - 6 razy w roku.
Nienawidzę, nie znoszę, nie, nie, NIE.

Przytłacza mnie duża ilość osób w jednym miejscu i czasie, snobizm niektórych tam przebywających, tłok, ścisk, zarazki, bakterie ( a nie należę do tych sterylnych, a dzieciaki chowam zdecydowanie zdrowo).... i tak mogłabym wymieniać jeszcze i jeszcze...

Ja w wolny weekend przy pięknej pogodzie zdecydowanie bardziej wolę rower, spacery i obcowanie z naturą, a Wy?

Może stwierdzicie, że jestem inna/ dziwna/ nienormalna, ale nie cierpię zakupów (poza tkaninami i włóczkami), a przebywanie w galeriach handlowych kończy się u mnie zdołowaniem i bólem głowy:(

No cóż, jestem, jaka jestem... i DOBRZE mi z tym:)

A w McDonaldzie takie młode laski mi podpadły, ale się nie dałam:)
Sytuacja taka:

Młodziutkie małżeństwo z trójką dzieciątek jedno kilkumiesięczne, i dwójka już chodzących może z 1,5 roczku?
Mama stoi w kolejce, tata pilnuje dzieci i szuka miejsca (mniej więcej na wysokości naszego stolika) dyskretnie rzucam w przestrzeń (choć bardziej do pilnującego taty), że my zaraz kończymy, ale nie słyszał.
W między czasie rodzice zamieniają się rolami - tata stoi, mama pilnuje, my kończymy jeść, a w kolejce ustawiają się cztery (jak się później okazało dość bezczelne) nastolatki...
W momencie, gdy widziały, że my się powoli zbieramy do wyjścia zaczynają się pchać do stołu, ja się rozglądam za pilnującą mamą, stoi kawałek dalej niż nastolatki i mówię do nich, że stolik jest zajęty ( myślę o młodej rodzince). Nastolatki jakby nie słyszały:(
No ale, kto jak nie ja ?
Mówię więc głośniej, że stolik był zajęty już wcześniej przez rodzinę z dziećmi i zwracam się do młodej mamy, że już zwalniamy stolik, które "rezerwowała". Na szczęście "nie wypadła z roli", zorientowała się o co chodzi i głośno podziękowała, szybciutko siadając z maluszkami do stołu:)

Cieszę się, że tak wyszło. Niech się młodzież uczy kultury.

Po wyjściu z lokalu Zosia tylko powiedziała: byś ty mama widziała, jak te młode przewróciły oczami...
A niech przewracają, mam to w ... głębokim poszanowaniu.
Ważne, że młoda rodzinka mogła usiąść razem:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz