Jak zwykle - wszystko, co dobre... itd.
Czas wyjazdu nie jest fajny, choć Zosia i K. cieszyli się z powrotu do domu... ( z jakiejś innej gliny są...)
Nam z Kacperkiem tego typu aktywność się podoba, dlatego trudno było nam wracać....
Ale, ale ... nie byłabym sobą, gdybym na ostatni dzień niczego nie zaplanowała....
Plan zdradziecki, na który wszyscy przystali - zdobycie Zamku Chojnik:)
Ale o jakże było warto!!!
Pomijam fakt fatalnego oznakowania dojechania na parking pod Chojnikiem (woła o pomstę wiecie gdzie), ale satysfakcja z radości jaką mieli moi panowie zwiedzając zamek, pobiła wszystko!
Zresztą nie będę ukrywać, że wiele o tym miejscu słyszałam, ale byłam po raz pierwszy.
Panowie uznali, że było to najlepsze podejście. Najlepsze ze względu na to, co czekało na szczycie:)
Młody zgłodniał już w Jeleniej Górze, ale ponieważ Zosia jest vege, to Kacperek zadowolił się hot - dogiem ze Statoila, a ja postanowiłam zrobić obiad w domu.
Obiad, który nieco ewoluował wraz z tym, jak uświadamiałam sobie, że brakuje mi kolejnych produktów na obiad, który właśnie wymyśliłam...
Ostatecznie były kluski łyżką kładzione w sosie z grzybów leśnych, więc tak trochę na bogato było...;)
A przede wszystkim domowo:)
Przyznaję się bez bicia, że nie dla mnie ciągłe żywienie się w lokalach, domowe, to domowe:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz