Nie chciałabym Was zanudzać osobnymi wpisami z każdego dnia, dlatego postaram się streścić cały tydzień w jednym poście.
Plan jaki był na te dni, wiecie, gdyż pisałam o nim w TYM poście.
Cóż mogę napisać?
Plan został zrealizowany:)
Pogoda do plażowania dopisała nam w sobotę i niedzielę. Było naprawdę BARDZO gorąco i perfidnie korzystaliśmy z uroków opalania, kąpieli i odpoczynku, choć w dość głośnym miejscu jakim jest zatłoczona do granic możliwości plaża jest to mało możliwe;)
Poniedziałek był już aktywny:)
Wyruszyliśmy na rodzinny trening rowerowy. Trasa przez łąki, pola i lasy, łącznie 15 km, choć ja się śmieję, że zrobiłam więcej pożyczonym od sąsiadów rowerem bez przerzutek;)
Drogi? Jak to na polach, łąkach i w lasach - piaszczyste:)
Pojechaliśmy z Osłonina do Olejnicy mijając Rezerwat nad Świętym Jeziorkiem, a dalej na Wyspę Konwaliową:
I kwitnące już wrzosy, które dla mnie są oznaką zbliżającej się jesieni...
Dzień drugi
Po pysznym śniadaniu i kawce oczywiście rowerówka:)
22 km, trasa Osłonin - Olejnica - Górsko (galeria ptaków) - Miastko - Brenno - Wijewo - Brenno - Osłonin
Między Olejnicą, a Górskiem zaliczyłam konkretną wywrotkę w środku lasu...
Na szczęście tym razem nos i okulary zostały nienaruszone (w maju podczas wywrotki na rowerze złamałam jedno i drugie...)
Dzień trzeci to trasa ... 35 km...
Po niej miałam kompletnie dość, byłam padnięta, wszystko mnie bolało..., ale było warto;)
Pojechaliśmy z Osłonina do Olejnicy, gdzie wdrapaliśmy się na wieżę widokową (19,5 m wysokości) - widok? piękny, przed nami rozpościerał się piękny zielony dywan z koron strzelistych sosen:)
Widok z samego dołu...
I z samej góry:
Na dole bliżej wieży Kacperek i dalej od wieży moja mama:)
Następnie udaliśmy się do Perkowa, a dalej do Przemętu, gdzie wstąpiliśmy do Kościoła.
Zachwyciłam się przepiękną drogą krzyżową.
Jak widać na poniższym zdjęciu, z drogą bywało i tak i tak...
Tego dnia 3/4 trasy pokonaliśmy pod wiatr i ciągle mięliśmy pod górkę..., a po wjechaniu na górkę? płasko. Jednak biednemu zawsze wiatr w oczy;)
Po raz pierwszy na wakacje pojechała z nami ONA - maszyna:)
Było kilka przeróbek do zrobienia, a kiedy byłby na ta lepszy czas, jeśli nie podczas urlopu?
Podczas szycia pierwszych spodni, złamała się igła i musiałam pojechać do wiejskiej pasmanterii (10 km) rowerem oczywiście:)
I wiecie co?
Wchodzę, nie widzę żadnych nici, zamków nic.
Pytam panią, czy dostanę igłę do Łucznika i co słyszę?
Jaką pani potrzebuje zwykłą, do strechu,jeansu, a może mix wszystkich?
Wow:)
Piątek jechaliśmy święcić kwiaty i zioła:)
A popołudnie spędziliśmy na plaży, choć ja ratowałam się kocem, ale było pięknie...
Jedliśmy polskie jabłka, choć ich cena na wsi i to w sezonie przeraża (3,95/ kg)
I słodko spaliśmy:)
Prawdą jest jednak, że już dawno tak nie wypoczęłam, mimo, że aktywnie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz