Po kilku dniach beznadziejnej pogody, naprawdę beznadziejnej, bo lało od rana do... następnego rana...
Dziś było FANTASTYCZNIE:)
Piękne słońce i bardzo ciepło - tak powinna wyglądać polska, złota jesień (choć kalendarzowo jeszcze lato;)
Po pracy miałam dość i to nie ze względu na upierdliwość klientów (to przerabiałam we wtorek), ale jakoś tak ogólnie...
Wróciły do domu dzieciaczki ze szkoły, wrócił mąż..., zjedliśmy obiad i padło hasło: grzyby...
No mi dwa razy powtarzać nie trzeba, bo uwielbiam;)
I tak sobie po cichutku myślę, pojedziemy, pospaceruję, dotlenię się, wyciszę...
I co...?
Fakt:
... pospacerowałam...
... dotleniłam się...
.... i ....?
Nie miałam szans na wyciszenie;)
Bo dzieciaki... miały tyle do powiedzenia...
Najpierw grzybobranie koedukacyjne - tata:córka, mama:syn.
Po jakimś czasie: mama:córka, tata:syn....
I każdy opowiada, zwłaszcza Zosia, jak znalazła grzyb, a jak wyglądała "zmyłka" (kora podobna do grzyba i jeszcze "mama ten patyk, który wyglądał, jak nóżka...")
I o szkole było, "jaka ta nowa pani od plastyki jest fajna...", i "że na boisku można było grać w piłkę"...
Ale wiecie co?
Mimo, że momentami mnie to wkurza, że mam dość... tak po prostu, po ludzku... ze zmęczenia...
NIE WYOBRAŻAM sobie życia bez NICH.
Bez całej trójki - MĘŻA, ZOSI i KACPERKA...
No po prostu NIE i już... cokolwiek by się działo...
Jakkolwiek by nie było...
A teraz fotki:)
Tak się w pewnym momencie zastanowiłam, że zamiast zbierać, fociłam, ale zbierał Młody;)
Pajęczydło, fuj:(
Moje ukochane wrzosy...
Grzybobranie ku wyciszeniu;)
Moje pierwsze w tym roku, mężowskie nie...
Pierwsza partia ususzona, zupa ze świeżych grzybów zjedzona, dziś grzyby po powrocie do domu ogarnęła Zosia, wszystko zamroziłam, by w jakiś mroźny (brr) dzień, w środku zimy poczuć przecudny smak leśnych grzybów w zupie:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz