piątek, 5 września 2014

Na wyciszenie? Grzybobranie...

Po kilku dniach beznadziejnej pogody, naprawdę beznadziejnej, bo lało od rana do... następnego rana...
Dziś było FANTASTYCZNIE:)



Piękne słońce i bardzo ciepło - tak powinna wyglądać polska, złota jesień (choć kalendarzowo jeszcze lato;)

Po pracy miałam dość i to nie ze względu na upierdliwość klientów (to przerabiałam we wtorek), ale jakoś tak ogólnie...
Wróciły do domu dzieciaczki ze szkoły, wrócił mąż..., zjedliśmy obiad i padło hasło: grzyby...

No mi dwa razy powtarzać nie trzeba, bo uwielbiam;)

I tak sobie po cichutku myślę, pojedziemy, pospaceruję, dotlenię się, wyciszę...
I co...?

Fakt:
... pospacerowałam...
... dotleniłam się...
.... i ....?
Nie miałam szans na wyciszenie;)
Bo dzieciaki... miały tyle do powiedzenia...

Najpierw grzybobranie koedukacyjne - tata:córka, mama:syn.
Po jakimś czasie: mama:córka, tata:syn....

I każdy opowiada, zwłaszcza Zosia, jak znalazła grzyb, a jak wyglądała "zmyłka" (kora podobna do grzyba i jeszcze "mama ten patyk, który wyglądał, jak nóżka...")

I o szkole było, "jaka ta nowa pani od plastyki jest fajna...", i "że na boisku można było grać w piłkę"...

Ale wiecie co?

Mimo, że momentami mnie to wkurza, że mam dość... tak po prostu, po ludzku... ze zmęczenia...
NIE WYOBRAŻAM sobie życia bez NICH.
Bez całej trójki  - MĘŻA, ZOSI i KACPERKA...

No po prostu NIE i już... cokolwiek by się działo...
Jakkolwiek by nie było...

A teraz fotki:)

Tak się w pewnym momencie zastanowiłam, że zamiast zbierać, fociłam, ale zbierał Młody;)





Pajęczydło, fuj:(


Moje ukochane wrzosy...







Grzybobranie ku wyciszeniu;)
Moje pierwsze w tym roku, mężowskie nie...
Pierwsza partia ususzona, zupa ze świeżych grzybów zjedzona, dziś grzyby po powrocie do domu ogarnęła Zosia, wszystko zamroziłam, by w jakiś mroźny (brr) dzień, w środku zimy poczuć przecudny smak leśnych grzybów w zupie:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz