Co oczywiście nas BARDZO cieszy.
Bardzo lubimy grzyby zbierać, nieco gorzej z czyszczeniem, bo to już najczęściej spada na mnie, naciąganiem na nitki zajmuje się najczęściej Zosia, choć dziś mi przypadł w udziale ten zaszczyt;)
Wczorajszy spacer po lesie okazał się grzybodajny i tak dziś od rana siedziałam i nawlekałam jak ten świstak;)
Na zimę będą jak znalazł, nie tylko do bigosu, ale także na sos, do krokietów więc namiętnie suszymy:)
Później przyjdzie czas na mrożenie (jedna paczka już jest na zupę;) i jak się uda to kilka słoiczków w occie zrobię.
Dzisiejszą sobotę zaczęłam szybko - pobudka o 5, prędko po bułki, bo Zosiena jechała na zawody ze szkoły, a biorąc pod uwagę, że wczoraj, a raczej dzisiaj zlądowaliśmy do domu o pierwszej, nie było to takie proste.
No ale jak mus, to mus nie było rady...
Na dzień dobry kawa
I się zaczęło:
Czyszczenia było sporo, bo tatuś z córunią nie do końca zadbali o czystość grzybów przed włożeniem ich do siatek(!)...
Ja zbieram tylko do koszyka i do domu przywożę tylko oczyszczone jednostki;)
Szczotka, którą widać na zdjęciach jest starusieńka i mojej babci służyła właśnie do oczyszczania grzybów.
A później nawlekanie, nawlekanie, nawlekanie...., i nawlekanie...
Końca nie było widać, ale już są wiszą i się suszą, a część dorodnych kapeluszy spoczywa na specjalnie skonstruowanej przez Krzyśka "kominkowej suszarce do grzybów".
Jak mawiają potrzeba matką wynalazku;)
Ważne żeby wyschły, bo nie będzie co jeść w Wigilię - jednym z dań są smażone w całości kapelusze grzybów, mówię Wam PYCHA.
Zimę jakoś uda nam się przetrwać;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz